Alice Hale - 2009-03-16 17:00:49

Rozdział 7 - Sieje spustoszenie...



Snow Patrol - Open your eyes
(posłuchaj, czytając)

"To wszystko jest dziwne i nieprawdziwe
Nie zmarnuję więcej minuty bez Ciebie
Bolą mnie kości,moja skóra staje się zimna
Staję się taki zmęczony i taki stary."


To było nie do zniesienia. Czułem się gorzej niż kiedykolwiek. Nie miałem litości dla drzew, które stawały na mej drodze. Wyrywałem je wraz z korzeniami, krzycząc przy tym z bezsilności. Był to jeden z tych nielicznych momentów, kiedy żałowałem, że nie mogę wyrządzić krzywdy sam sobie. Co będzie później? W końcu ścieżka się skończy, a wraz z nią i las. W końcu będę musiał wyjść z cienia, spojrzeć im w twarz.
Czy wampir może nie panować nad tym, co robi? Moje nogi były jak z waty, a przecież nie mogły się męczyć... Moje powieki zdawały się coraz cięższe, czułem pod nimi piekący ból, a przecież nie mogłem, nie potrafiłem płakać. Łzy chronią oczy przed wysuszeniem i zanieczyszczeniami. Mój organizm jest nienaganny, toteż nie potrzebuje łez. Kiedyś mogłem płakać bardzo często, ale nigdy nie skorzystałem z tych okazji. Dziś żałuje. Może teraz pamiętałbym chociaż jak to jest? Jak to jest poczuć słoną wodę na policzku. Jak to jest widzieć przed sobą zamazany obraz, chyląc głowę, by nikt nie spostrzegł... A płacz to w końcu naturalny, ludzki odruch. Nie ma się czego wstydzić. Właśnie! Ludzki! Nie dla ciebie, Jasper.
Nawet nie zauważyłem, gdy opadłem na mokrą od deszczu ziemię. Moje pięści wtopiły się w liście, chcąc ponieść najcięższy wymiar kary. Zasłużyłeś na nią! - szeptało wszystko wokół. Nie zmusiłem się do otwarcia oczu. Tysiące głosów, tysiące myśli, tysiące uczuć...
Znowu pada. Deszcz przypomina łzy. Spadając na ludzkie policzki, wygląda tak, jak one. Nikt nie zdołałby ich odróżnić. Mógłbym udawać, że to łzy, że świat płacze razem ze mną.
Czyż nie miałem porzucić swych egoistycznych odruchów?
Zawsze pocieszali mnie, mówiąc, że może mi być o wiele trudniej. Tak też było po pierwszym polowaniu. Dopadłem swoją prawdziwą, nieludzką zwierzynę bardzo szybko. To nie w samym polowaniu tkwił problem. Najgorsze przychodziło, gdy udało mi się zaspokoić pragnienie. Czułem się jak na głodzie. Mój organizm musiał odzwyczaić się od ludzkiej krwi, a nie zamierzał szybko dać za wygraną. Wyglądałem jak cień istnienia. Do dziś wstyd mi za siebie, za swój brak silnej woli, za swą słabość...
Mówią,że nic i nikt nie pokona wampira. To kłamstwo. Prędzej, czy później pokona go własna natura... Nikt nie wygra. Możemy jedynie opierać się trochę dłużej niż pozostali. Ja przegrałem, przegrałem w każdym znaczeniu tego słowa.
Kroki z oddali zdawały się zniszczyć cały spokój tego miejsca. Chciałem krzyczeć, wołać, by odszedł kimkolwiek był, ale nie zdobyłem się na to, by otworzyć usta. Wszystko było takie puste, obojętne. Zapomniałem, że coś było... Że coś miało jeszcze być.


"Gniew dmie w moje żagle
Nie będę czuł tych cięć i ranek
Tak bardzo chcę otworzyć Twoje oczy, bo
Chcę żebyś popatrzyła w moje."


Kiedyś śmiałem się na myśl, że ktoś taki... taka mała, niepozorna istota mogłaby wpłynąć na życie nieśmiertelnych. Odczuwałem swoją wyższość. Przelałem na nią część wstrętu, który wcześniej czułem tylko do siebie. Bella wiedziała, że coś jest nie tak. Jest bardzo spostrzegawcza, nawet Edward uważał, że trzymam ją na dystans tylko przez jego ostrzeżenia. Nie było tak... Po prostu nie mogłem uwierzyć, że wybrał właśnie ją. Czymże ona się różniła? Czymże różniła się od tych, którzy przed laty byli moimi ofiarami... W tym cały problem! Nie różniła się niczym. Równie dobrze mógłbym zamordować właśnie ją. Prawie mi się udało...
Jak przez mgłę obserwowałem dzisiejsze zdarzenia.
Bella miała obchodzić swoje urodziny u nas. W głębi czułem, że coś może być nie tak, ale zagłuszałem te przeczucia, mówiąc, że przecież potrafiłem się powstrzymać tak wiele razy, więc dlaczego nie dziś!? Jedna kropla krwi... Tak niewiele, a to ona przesądziła o całym naszym losie. Nic już nie będzie takie samo. Jak mogłem zrobić im coś podobnego? Tyle lat wstrzemięźliwości, by w chwili, gdy każdy odnalazł w Forks swój dom, musieć znowu odejść. Tak, ktoś odejdzie... Będę to ja, z całą pewnością. A czy ktoś będzie mi towarzyszył? To pozostawało bez odpowiedzi.
Kroki brzmiały coraz głośniej, ziemia, na której leżałem, nie oddychając drżała w znajomy sposób. Zbliżała się osoba, którą tak pragnąłem zobaczyć, a jednocześnie modliłem się, by jednak nie ona nią była.
- Co robisz? - Dźwięczny głos Alice działał na mnie jak lekarstwo, jak syrop, który kił chore gardło. To tak, jakbym nie oddychał... Ona swym przybyciem napełniła moje płuca tlenem. - Wybrudziłeś bluzkę ode mnie! - stwierdziła oburzona. Tak, nawet w sytuacjach takich, jak teraz Alice potrafiła myśleć o ubraniach.
A ja nie mogłem zdobyć się, by podnieść wzrok.
- Alice, to koniec, prawda? - wyszeptałem, wlepiając oczy w brudne dłonie. Mrok nie przeszkadzał im rozpoznawać kształty i kolory. Chyba wolałem mrok... Tak, z całą pewnością był mi dużo bliższy, bardziej znajomy. Żyłem w mroku od tylu lat, teraz nie miało zmienić się zbyt wiele. Chociaż nie... Teraz będzie trudniej, bo poznałem światło. Pokazali mi je, a ja, przez swoją głupotę i arogancję, straciłem je... bezpowrotnie.
- Koniec? Koniec czego, Jazz?
Zdołałem na nią spojrzeć. Już wcześniej wyczułem, że nie udaje. Naprawdę nie wiedziała, co mam na myśli. - Każdy może mieć chwilę słabości... - zaczęła, ale ucichła widząc mój wyraz twarzy. Niech nie próbuje mnie usprawiedliwiać, dość już tego.
- Nie oszukujmy się... Będę musiał odejść. - Modliłem się w duchu, pragnąc, by nie dostrzegła mych zaciśniętych w napięciu pięści.
Przez całą tą chwilę przyglądałem się jej twarzy. Nie chciałem stracić nawet najmniejszej zmiany, która mogłaby powiedzieć więcej niż jej słowa.
- Nawet jeśli tak... Nawet jeśli nie będzie innego wyjścia... Jak śmiesz używać liczby pojedynczej!? - krzyknęła i zrobiła coś, czego w tym momencie się nie spodziewałem. Z całej siły uderzyła mnie w blady policzek... Rozległ się donośny huk. Tak, jakby łamano coś bardzo twardego. Ja naturalnie nie odniosłem żadnych szkód, prócz malującego się na mojej twarzy szoku.

"Wstań, wyjdź, ucieknij od tych kłamców
Oni nie dostaną Twojej duszy i Twojego ognia
Weź mnie za rękę, splećmy palce
i wyjdziemy z mrocznego pokoju ostatni raz."



-Myślisz, że oni znaczą dla mnie więcej od ciebie?! Że po tym wszystkim, co wspólnie przeżyliśmy udałoby nam się żyć oddzielnie !? Nie rób tego... Nie psuj wszystkiego, co udało się nam stworzyć!

Miałem nadzieję, że nie zauważyła tej walki wewnątrz mnie. Przecież jedynym wyjściem jest porzucenie jej! Musi odciąć się od jadu, ode mnie... I to natychmiast, gdy istnieje jeszcze choć cień nadziei.

- Nawet o tym nie myśl, Jasper! W tamtym barze już na zawsze związałam los z twoją osobą... Znajdę cię nawet na końcu świata!

Nie bacząc, na moje protesty po prostu mnie objęła.

- Każ mi wybierać, a bez namysłu zostawię resztę i pójdę z tobą. Może przez pewien czas tęskniłabym za nimi, ale to nic w porównaniu z tym, co czułam przed poznaniem ciebie.

Kompletnie skamieniałem. Znaliśmy się tak długo, a z całą pewnością mogę stwierdzić, że była to chyba najbardziej otwarta deklaracja jej uczuć. Alice jest otwartą osobą. Zapewne mogłaby wyznawać swą miłość co minutę, ale wiedziała, że nie czułbym się z tym zbyt dobrze. Zrobiła to w chwili, w której naprawdę tego potrzebowałem. Potrzebowałem faktów, a nie bezsensownych pocieszeń, że wszystko będzie dobrze. Nie będzie! Coś miało się zepsuć, ale teraz byłem już całkiem pewien, że... nic mnie to nie obchodzi! Najważniejsze, że była Alice. Najważniejsze, że to ja byłem szczęśliwy. Egoista!

www.forumtira.pun.pl www.h3wodka.pun.pl www.nzrz.pun.pl www.skawina.pun.pl www.kl-5a-forum.pun.pl