Alice Hale - 2009-03-16 16:49:54

Prolog - Zduszone krzyki



"Dawniej człowiek mógł udawać, że o niczym nie wie. Dziś może udawać bezradnego, ponieważ wie zbyt dużo."

Następny- wykrzyknął żołnierz zajmujący miejsce za biurkiem. Mężczyzna, który stał przede mną pomyślnie przeszedł kontrolę i kierował się właśnie do wejścia.
Starając się zrobić jak najbardziej poważną i dorosłą minę, stanąłem twarzą w twarz z przyglądającym się mi człowiekiem.
-Nazwisko i dokumenty- wyrecytował, ale wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku.
-Jasper Whitlock.- Wyjąłem z kieszeni dokumenty i posłusznie położyłem je na biurku. Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie dostrzegł drżenia moich rąk.
Uważnie zmierzył mnie od stóp po głowę.
-Wzrost i budowa odpowiednie- wyrzekł bardziej do siebie niż do mnie.- Jakie to zadziwiające, że nie brak w tym kraju młodych zapaleńców- wymruczał pod nosem, szybko notując coś na kartce.
-Drzwi numer jedenaście. - Wskazał na wejście za swoimi plecami, oddając mi dokumenty i parę innych kartek. - Tam przejdziesz przez badania lekarskie. Następny!- wycharczał z tą samą znudzoną nutą.
Odetchnąłem z ulgą. Do końca nie byłem pewien, czy mój plan się powiedzie. Nie czułem wyrzutów sumienia z powodu kłamstwa. W końcu dodanie sobie trzech lat to nic wobec tego, co mógłbym zdziałać na polu walki. Potrzebna jest każda para rąk...
Starałem się zabić w sobie chęć powrotu do domu. Przecież to zwykłe tchórzostwo, przekonywałem samego siebie. Rodzice zrozumieją.
Ale miałem już nigdy ich nie zobaczyć.
Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? Dlaczego nie miałem pojęcia, że poniosę na wojnie o wiele większą ofiarę niż się spodziewałem? Większą nawet niż własne życie.

Rozdział 1 - Bezlitosny morderca



"Ludzie bardziej obawiają się śmierci niż bólu. To dziwne, że odczuwają lęk przed śmiercią. Życie rani bardziej niż ból."

Ponad sto lat niemiłosiernych morderstw, bólu, walki o władzę... Walki z nielicznymi, acz potężnymi słabościami naszej rasy. Cały wiek zaprogramowany przez jedno, dla nas najpotężniejsze pragnienie- żądzę krwi. Nie istniało nic prócz chęci zwycięstwa i zaspokojenia, które jest tylko chwilowe, nigdy w zupełności nie znika. A im bardziej wampir stara się kontrolować, im bardziej brzydzi się swym trybem życia, pragnienie powraca ze zdwojoną mocą. Potem znowu uczucie wstrętu i odrazy do samego siebie. Zagłębiasz się coraz bardziej w swoim bólu, a ja nie musiałem uporać się tylko ze swoim bólem. To, co wyczuwały zabijane przeze mnie ofiary było o wiele  potężniejsze; przytłaczające i otępiające. To tak, jakbym umierał tysiące razy...
Wiele lat po tym, jak zostałem przemieniony w wampira, zrozumiałem, że jeśli nie chcę zupełnie siebie stracić... stracić tej cząstki człowieczeństwa, która mi pozostała szczelnie ukryta pod zachłannymi instynktami, muszę coś zmienić... Nastąpiło to kilkadziesiąt lat po tym, a przełom był stopniowy.
Każdej nocy, w której mojej uwagi nie odwracała walka i planowanie kolejnych posunięć wracały do mnie wszystkie twarze... To stawało sie nie do zniesienia. Miałem wrażenie, że zapadam się w bezpowrotną, mroczną otchłań podświadomości. Jeszcze nigdy tak nie żałowałem, że nie mogę pogrążyć się we śnie. Pewnie i tam prześladowałyby mnie tysiące par oczu przepełnionych zdziwieniem, zdezorientowaniem i strachem. To zdumiewające jaka idealna jest wampirza pamięć. Chociaż starałem się nawet nie zerkać na "żywicieli", później potrafiłem odtworzyć każdą rysę ich twarzy...
Ból i strach nie były najgorszymi z uczuć, których doświadczałem razem z ofiarami tysiące razy. Panika, zrozumienie, że już za chwilę zdarzy się coś strasznego, że już za chwilę po raz ostatni zaczerpnie się powietrza. A ostatnim, czym widzieli było moje prężące się do ataku ciało. Słyszeli cichy warkot, który wydobywał się z moich ust, a potem... Wszechogarniająca pustka, ciemności!
Nie jesteś słaby, przekonywałem siebie tysiące razy. Starałem się znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie na to, co dzieje się w mojej głowie. Maria i Peter się tak nie zachowywali. Morderstwa nie sprawiały im najmniejszej trudności. Zachowywali się tak, jakby wszystko było w porządku... Jakby tak właśnie miało być.
Myśli samobójcze zaczęły się po tym, gdy spotkałem Jareda. Wybrałem się samotnie do małej wiejskiej osady. Wtedy wiedziałem, że żeby funkcjonować w miarę normalnie, mieć siłę do dalszej walki muszę się pożywiać. Dlaczego walczyłem? Dla Marii... Choć to ona stworzyła mnie, potwora, nie liczyło się dla mnie nic prócz niej. Wpoiła mi i szkolonym przeze mnie noworodzonym, że aby przetrwać musimy nieprzerwanie mordować się nawzajem. Jakaś cześć mojej świadomości wiedziała, że nie musi tak być.
Chyba czułem do niej coś więcej. Może podziw, bez wątpienia także przywiązanie. W końcu to ona nauczyła mnie wszystkiego; metod walki, wytrwałości. Nie potrafiła tylko wpoić mi swojej empatii.
"Centrum wszechświata", tak nazywałem ją w myślach. Jej upór budził we mnie podziw i bezgraniczne oddanie. Byłem na każde jej skinienie... Do czasu. Dla niej byłem gotowy na wszystko. Nawet uśmiercenie tego, co z 20-letniego Jaspera Whitlock we mnie jeszcze pozostało. Może moją uwagę od beznadziejności sytuacji odwracały krótkie chwile, momenty zaraz po wygranej bitwie. Maria uwielbiała wtedy ze mną być. Uczucia, które u niej wyczuwałem wyrywały mnie na chwilę z otępienia. Teraz wiem, że jej zainteresowanie, pożądanie, czy te nieliczne czułe gesty spowodowane były ekscytacją po wygranej. Tylko tym... Nie wierzyłem, nie chciałem wierzyć. Liczyła się tylko ona i te chwile zapomnienia.
W końcu nastąpiło nieuniknione. Jej uwadze nie mogła ujść moja pogłębiająca się depresja. Przez krótki okres czasu wyczuwałem z jej strony zmartwienie. Byłem jej potrzebny... Potem już tylko brak zrozumienia, a na koniec wstręt i obrzydzenie. Moja jedyna deska ratunku znikała, a ja nie miałem siły, by zrobić cokolwiek, aby ją powstrzymać... Chyba nie chciałem nic zrobić.
Jared miał około 25 lat. Zanim postanowiłem zapolować, przyglądałem mu się przez parę dni. Musiałem przekonać się, że nikt po nim nie zapłacze, że nie ma do stracenia tyle. co któryś z ojców, synów i mężów. Mieszkał samotnie na samym skraju miasteczka. Nie miał nikogo bliskiego. Podkuwał konie, więc w tej bezludnej okolicy nie miał zbyt wiele do roboty. Czasem trafiał się jakiś maruder lub przejezdny.
Obserwacje sprawiły, ze dobrze go poznałem. Biły od niego znane mi emocje. Znudzenie, monotonia i przekonanie, że nie ma już najmniejszej nadziei... Inny wampir nie przejąłby się tym, ale w końcu jego uczucia wywierały na mnie ogromny wpływ. Z zaciekawieniem śledziłem każdy jego krok, w kółko powtarzający się schemat dnia i nocy, nie myśląc o tym, co nieuniknione. Głód zwyciężył... Nigdy nie byłem dobry w samokontroli. Nie dopuszczałem do siebie świadomości, że tak nie powinno być... Był tylko... pożywieniem.
Zwabiłem go, jak każdego innego, w ciemny zaułek na obrzeżach miasteczka. Nie zaprzeczę... Czuł strach. W końcu zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma do czynienia z człowiekiem. Nie, to mnie nie zdziwiło. Jak każdy przed nim, nie myślał o ucieczce, ale z zupełnie innej przyczyny. To ulga nie pozwoliła mu uciec. Zalewała każdą komórkę jego ciała. Cieszył się, że odejdzie. Sam był zbyt wielkim tchórzem, by odebrać sobie życie. Nie musiał, ja zrobiłem to za niego...
Czy i ja mógłbym odejść? Czy gdzieś tam jest dla mnie miejsce? Zadowoliłbym się nawet bezmierną pustką... Pustką, która zabrałaby wspomnienia i pamięć. Z doświadczenia wiedziałem, że wampira nie da się unicestwić zwyczajnymi środkami. Musiał mnie zniszczyć któryś z pobratymców. Peter, żołnierz, z którym się zaprzyjaźniłem uciekł. Pozostawała Maria... Nie mogłem zdobyć się na to, by ją o to poprosić. Chciałem zapamiętać coś innego. Nie jej wykrzywioną wściekłością, idealną twarz, a tych kilka nielicznych chwil.
Czy da się kiedykolwiek zliczyć tych wszystkich młodych idealistów, którzy zginęli za to, w co wierzyli? Dlaczego nie mogłem do nich dołączyć? Cudowna byłaby śmierć w imię wyższych celów i wartości, w obronie kobiet i dzieci.
Słaby... Tak irytująco słaby!

www.woman-ultimate.pun.pl www.farmacjacmumk.pun.pl www.viawwwgame.pun.pl www.isp-kielce.pun.pl www.otssoft.pun.pl